sobota, 11 stycznia 2014

Złap się mnie za szyję.


Leżę na łóżku wtulona w jego pierś. Mogłabym tak leżeć i z milion lat, Czuję jego oddech na mojej skórze. Jest taki ciepły, delikatny. Jakby każde zaciągnięcie się powietrzem miało go ranić. Mrugam kilka razy, i czuje jak zaczyna się śmiać. Chyba moje rzęsy łaskoczą go w klate. Jego i moje perfumy mieszają się w powietrzu, zapach wanilii i wody kolońskiej miesza się ze sobą. Jest duszno, a słońce prześwituje przez lukę między kotarami. Zwlekam się by je zaciągnąć tak by w pomieszczeniu było ciemniej. Ubrana tylko w lekką koronkową bieliznę.Powoli włóczę nogami po dywanie.Nie robie tego jak rano gdy nie chce mi się zwlekać z łóżka. Noga po nodze, z wdziękiem. Tak by pomyślał że robie to specjalnie by mu się przypodobać. Wznoszę się na palcach. I przeciągam palcem po mojej talii. Łapie kotary i zaciągam je, kurz lekko się unosi. Czuje czyjeś ciepło przy łopatkach. Słyszę ciche bicie serca. Ten ciepły oddech na mojej szyi. Przeciąga dłonią po moich plecach. Od samego dołu, aż po sam kark. Dostaje gęsiej skórki. Bierze mnie za rękę, i obraca do siebie. Stoimy naprzeciwko siebie. Ja jestem na wysokości jego klaty. Delikatnie całuje mnie w czoło. I schodzi niżej. Wpija się w moje usta z taką delikatnością. Chociaż całuje mnie tak delikatnie rozbudza to we mnie uczucie pragnienia. Coraz szybciej zaczynamy się całować. Dotyka mnie dłońmi po twarzy tak jakbym za chwilę miała rozpłynąć się we mgle. 
Staje na palcach coraz wyżej, jakby to miało sprawić że będę bliżej niego. Czuje taki dziwny płomień w środku. Jakby mroczny, moje pragnienie jego bliskości coraz bardziej wznieca to coś we mnie. Czuję się jakbym miała umrzeć z rozkoszy jaką dane mi jest poczuć. Łapie mnie i podnosi. Oplatam się nogami w pasie. Nasze ciała są maksymalnie blisko siebie. Serca mają ten sam rytm, a oddechy są tak równe, jakbyśmy byli jednością. Usadza mnie ja jakiejś komodzie. Ja siedzę wtulona w niego, on trzyma mnie za plecy. Lekko głaszcze co pewien czas moje nogi. Co chwila przechodzi mnie fala dreszczy. I coraz szybciej oddychamy. Nasze pocałunki są zachłanniejsze. 

Otwieram oczy. Jestem cała zlana potem. Moja klatka piersiowa szybko unosi się i opada. Próbuje wciągnąć powietrze, ale czuje tylko ukłucie w sercu. Powoli idę w stronę łazienki. Myje zeby, czeszę się. lekko tuszuje rzęsy. Mam zapadnięte policzki, od kilkunastu dni nic prawie nie jem. Nie mogę nic przełknąć... Znowu chudnę, widać mi zebra, a nadgarstki mogłoby objąć kilkuletnie dziecko swoją rączką. Zakładam szaty, wiąże krawat na szyi. Po chwili przypominam sobie o szacie. Źle się czuje, jest mi słabo. Siadam na łóżku, biorę kilka głębszych oddechów. Wciągam mocno powietrze do płuc. Ale każdy oddech mnie boli... Nie wiem co się dzieje. W mojej głowie jest pusto. Skupiam się, i próbuje sobie przypomnieć co mam pierwsze. Tak... Eliksiry. Jakoś dzisiaj wolałabym wpełznąć pod kołdrę i iść spać. Może znowu miałabym taki piękny sen. Wychodzę z wieży, i idę korytarzem.
- Cześć kochanie- Ktoś zasłania mi oczy, i całuje w czubek głowy.
-Freddie-udaje zaskoczoną. Całuje go w policzek. Nie mam serca z nim zerwać, bo nie jestem pewna czy to uczucie przemineło. Ale już mam dość tego słodzenia, tego "Tak będziemy kiedyś wyglądać, a tak nazwiemy nasze dzieci" Ughrrr mam już dośc tego...Próbuje się usmiechać, ale chyba z marnym skutkiem...
-Co jest?- pyta zakłopotany, a ja nie wiem co mam odpowiedzieć...
-Nic-całuje go znowu w policzek. Co mam odpowiedzieć? "Chce być sama, zostaw mnie. Nie myśle o tobie cały czas, co noc śni mi się ktoś inny" ? Nie powiem mu tak...
 Stoimy jeszcze chwilę, a zza rogu wyłania się on. Burza blond włosów. Stalowe oczy, arogancki uśmiech.
Odwracam się do niego plecami, tak by nie musieć patrzeć mu w te jego gały...
-Oj Granger, to twoje ciało w bieliźnie-uśmiecha się arogancko, a ja czuje tylko ten chłodny oddech. 
JAK TO?!  On miał ten sam sen co ja... Czyli.. To on mnie całował, i to jego tak pragnełam?!
-Co?-pytam się niemo.
-Nie. Ty też go miałaś?- Jest tak samo zszokowany jak ja.
Stoję pośród próżni. Nic nie słyszę. Nic do mnie nie dociera, każdy bodziec zewnętrzny jest zablokowany prze mój umysł. On i ja... Śniliśmy o tym samym.

*~*~*
Draco siedział na lekcji OPCM-U. Cały czas się zastanawiał dlaczego Gryfonka miała taki sam sen jak on. Przecież nie wierzy w przypadki. Mijały minuty, a on cały czas siedział wpatrzony w oparcie krzesła Gryfonki.. Nie spostrzegł się nawet, że te duże czekoladowe oczy były wpatrzone w niego. Hermiona patrzyła się na jego usta. Próbowała przypomnieć sobie ten sen. Tak to były te same usta. Ten kolor...
Teraz Miona wiedziała kto jej się śnił. Draco podniósł wzrok. Ich spojrzenia zetkneły się. Coś jakby zaiskrzyło. Nawet ślepy by to dostrzegł. Hermiona chciała się uśmiechnąć, ale nie mogła. Coś jej nie pozwalało. Od razu odwróciła się w stronę nauczyciela. Zachowała się jak zakochana nastolatka. Ślizgon od razu wyczuł.
-Zabini, czy ty nie uważasz że Granger wyładniała?-pyta się Diabła i żałuje tego co powiedział.
-Draco?... Czy ty wiesz, że ona jest z Weasley'em? Są szczęśliwi z tego co wiem. A co do pytania, Tak Hermiona bardzo wyładniała. Sam to ostatnio zauważyłem.
-Szlama zawsze będzie Szlamą.
Granger usłyszała te słowa... Po jej twarzy było to widać. Usta mocno zacisnęła, jej brwi były teraz zmarszczone.
-Arystokratyczna świnia-mruknęła pod nosem. Po sali rozeszło się echo, i wiedziała że każdy usłyszał minimalnie to co powiedziała.
       Hermiona siedziała z przyjaciółmi na obiedzie. Zaczeła już jeść krem z dyni. Krem był idealnie gładki, a całość posypana była skruszonymi orzechami. Całość rozpływała się w ustach. Po kilku łyżkach, Hermionie wszystko zaczeło rosnąć w buzi. Byłe jej niedobrze. W całej sali rozchodził się zapach potraw, co wywoływało w Hermionie obrzydzenie.  Przez wielkie okna wpadały promienie jesiennego słońca. Sufit widokiem przypominał niebo, lecz na nim nie było tego słońca. Które daje ciepło, i poczucie radości. Kolor nieba był tak piękny, że zapierał dech w piersiach. Nad czterema stołami wisiały wielki różne sztandary.
      Hermiona siedziała, ale nic już nie jadła. Po kilku minutach jedzenie zaczeło podchodzić jej do gardła. Poderwała się i biegła ile sił w nogach w stronę łazienki. Po chwili już wisiała nad muszlą.

*~*~*~*

Zbliża się pora szlabanu, a ja ? Siedzę sobie na kanapie i pale papierosła. Mocno się zaciągam. Wypuszczam powoli dym, wszystko co mnie gnębi unosi się teraz w powietrzu. Dokończam papierosa, i gaszę go.
Uchylam okno by wywietrzyć zapach. Od razu wpada świeże, i chłodne powietrze do pokoju.
Idę do łazienki, zapalam światło. Białe światło mnie oślepia, wole ciemność. Pachnie tu miętą, i moją wodą kolońską.
Myję zęby. Skrapiam się perfumami. Wychodzę.
Ide sobie spokojnie korytarzem, i widzę biegnącą Granger. Wyprzedza mnie, a jej zapach przyprawia mnie o gęsią skórkę. Przemierzam korytarz, metrz po metrze. Rozglądam się. Nikogo nie ma... Taka dziwna cisza.
Wchodzę do sali, nietoperz od razu zabiera mi różdżkę.
Krzyczy coś na mnie, że się spoźniam. Szczerze to nawet się nie skupiam nad tym co mówi. Myśle sobie o niej. Te włosy, oczy. Co się ze mną dzieje?! Snape po chwili wychodzi.
-Co mamy zrobić?-pytam się, a ona tylko lekko się uśmiecha.
-Wyczyścić kociołki, i poukładać książki...
-Hahaha, no super... - Biore się za szmatkę, i wycieram jeden kociołek.
  Po kilkunastu minutach Hermiona jest blada... Zaczyna z każdym ruchem ciężej oddychać.
-Ej dobrze się czujesz?- pytam się, a ona tylko spogląda na mnie. Widze to w jej oczach.
-Tak... Mam kiepski dzień, ale co cie to interesuje... - krzywi się lekko.
-No niby nic, ale wiesz nie chce żebyś tu zeszła mi z tego świata-  Lekko się uśmiecha, a ja odwzajemniam ten gest.
Po kilku minutach wymieniania spojrzeń ona wstaje, i idzie po kolejne kociołki. Spuszczam wzrok i słyszę głośny brzdęk. Odwracam szybko głowę.
Ona leży na podłodzę. Nie rusza się, nie próbuje wstać nawet. Podnoszę się szybko i podbiegam do niej.
Próbuje ją cucić, ale nie udaje mi się to. Biorę ją na ręce, jest taka leciutka. Jakbym podnosił piórko. Mocno ją trzymam by nie upadła. Jej rzęsy przykrywają te duże oczy. Hermiona jest cała blada.
Zaczynam biec do skrzydła szpitalnego. Po drodze nikogo nie spotykam.
-Złap się mnie za szyje...-wiem, że tego nie słyszy... Uchyla lekko oczy, są tak brązowe. Ich kolor mnie dobija.
-Pani Pomfrey, szybko!-Kłade ją na łóżku. Przybiega P. Pomfrey, odsuwa mnie od łóżka, i podaje Szatynce jakiś eliksir.
    Mija 20 minut, cały czas siedze przy jej łóżku, a ona nadal się nie budzi. Śpi, jakby nic się nie działo. Jej twarz wyglada tak niewinnie.
-Co ty robisz?-pytam się sam siebie. "Ona i tak cie nienawidzi, nie potrzebuje Cie, ma Weasley'a"
To wszystko prawda... Nikt mnie nie potrzebuje... Podnoszę się, i odchodzę do drzwi. Oglądam się przez ramie... Zapomnij.


Rozdział pisany długo... Brak weny, koniec semestru, oceny... problemy ze wzrokiem...
Komentujcie, trzeba wsparcia, pokazania że ktoś to czyta...
Życzcie weny. Dziękuje :)

piątek, 15 listopada 2013

Zostaniesz w moim sercu na Zawsze.

(Perspektywa Draco)
Leże w łóżku, ten dzień był cholernie wyczerpujący. Od śniadania do kolacji i uczenia się, do północy.
Teraz przekręcam się z boku na bok, i co chwila zerkam na zegarek. Z każdą chwilą jest coraz bliżej świtu, a ja nie mogę cały czas zasnąć. Nie wiem co mnie tak wyprowadza z równowagi. Gdy zmrużę oczy ukazuje mi się widok szatynki. Ale przecież to tylko zwykła szlama. Po chwili zaczyna mi się robić gorąco, a w brzuchu czuje dziwne uczucie. Pierwszy raz tak mam. Czy ja się czymś przejmuję?
Decyduje się wstać z łóżka, poćwiczę. Mam gdzieś że jest już noc. Ściągam koszulkę.
Kładę się na ziemi i zaczynam robić brzuszki, robie kilka serii po 200 brzuszków.
Gdy zaczynam się pocić robię pompki. Po półgodziny biorę hantle i dźwigam je. Mimo iż moje ciało zajmuje się, czymś innym. To umysł, jest gdzieś daleko. Nie wiem sam nawet gdzie, ale nie próbuje się skupiać nad tym. Jestem wkurzony. Po chwili mam już dość i ide pod prysznic.
Rozbieram się, i namydlam się żelem pod prysznic, ma zapach chyba mięty. Włączam gorącą wodę, i kilkanaście minut stoję pod jej strumieniem. Wychodzę, przecieram ciało ręcznikiem. Ubieram luźne bokserki. W pokoju jest gorąco. Mimo iż, jest już październik to dalej jest ciepło.
Siadam na kanapie, a do szklanki nalewam sobie trochę ognistej. Wlewam duży łyk do gardła.
Od razu czuje pieczenie. Nie bez powodu nazywa się ona Ognista. Gdy Whisky jest już w żołądku, moje ciało przechodzi dreszcz, a po nim przepływa ciepła fala, która po chwili znika. Zostawiając lekki żar.
Rozkoszuję się tą chwil, mam spokój. Mija chwila, a ja łapie się na tym, że zasypiam na kanapie.
Zwlekam swoje ciało z kanapy, chociaż każdy jego milimetr odmawia mi posłuszeństwa. Wlokę się dosłownie wlokę się, i rzucam na łóżko. Okrywam się lekką kołdrą. W całej sypialni panuje mrok. Gdzieniegdzie prześwituje przez wielkie ciężkie kotary, światło księżyca. Na mojej twarzy jest mały cień, a ja idealnie mam widok na księżyc. Zaczynam dostawać szału. Wstaje i ściągam kotary coraz bliżej siebie.
Znowu się kłade do łóżka, i chyba już zasypiam. Całą noc, śnią mi się debilne sny.
Biegnę labiryntem, i gdy słyszę jej głos na mojej drodze napotykam szybę. Próbuje ją rozbić, kopie i wale pięściami. To nic nie daje. Odwaracam się szybko i znowu biegnę.
Próbuje przyśpieszyć, ale moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Z całych sił biegnę jak najszybciej mogę. 
I słyszę jej przeraźliwy krzyk, po mojej skórze ściekają krople potu. Musze ją uratować, co chwila powtarzam sobie to w myślach. Ale strach przed tym co może jej się stać, gdy nie dotrę szybko na miejsce mnie coraz bardziej motywuje.
-Draco-słyszę jej krzyk, odbija się on echem w mojej głowie. 
Dobiegam do samego środka labiryntu. Rozglądam się i próbuje uspokoić oddech...
Jej tu nie ma. Całe to miejsce oświetla tylko księżyc, mruże oczy by przystosować wzrok do tego miejsca. Ogarniam każdy milimetr po kilka razy.
-Więc przyszedłeś-jego głos mnie przeraża. Obracam się szybko, ale nie ma go nigdzie.
-Ona i tak już umrze, wykrwawia się. Moge ją uratować. Ale nic za darmo-śmieje się, a ja tylko próbuje przygotować się na najgorsze-TY umrzesz-szepce cicho, i pierwsze słowo rozchodzi sie po mojej głowie jak echo. W jednej chwili do ręki biore ostry kamień, i przecinam nim przedramienie.
Po mojej skórze cieknie krew, i spływa strużką na ziemie. 
 Gdy już zaczynam umierać, przez moją głowe przechodzą wszystkie obrazy mojego życia.
-Zostaniesz w moim sercu na zawsze-zamykam oczy. I spadam. A wokół mnie wirują obrazy życia...
Mija cała wieczność, każde moje wcielenie, wszystkie błędy. Widze je. Spadam, coraz głębiej.
Budzę się, i siadam na łóżku, moja klata lepi się od potu, przecieram oczy. Nie chce myśleć o śnie. Jedyne co mnie intryguje, to kim była dziewczyna którą "kochałem".
Wchodzę do łazienki, i zapalam światło. Rozbieram się, i wchodzę pod prysznic.
*~*~*~*~*
Leże w łóżku, ogarniam wzrokiem pokój. I jedno wiem, ten dzień zapowiada się dobrze. Słońce świeci, a ja chyba jestem szczęśliwa. Zrywam się szybko z łóżka, podchodzę do szafy, wyciągam z niej szare czarne rurki, beżową bokserkę i czerwony sweterek w czarne paski. Zgarniam z szuflady bieliznę i wchodzę do łazienki. Mocno wciągam powietrze do płuc, tak jakbym nigdy więcej nie miałoby być mi dane poczuć ten sam zapach. Wchodzę do łazienki i machnięciem różdżki zapalam wszystkie światełka. W pomieszczeniu panuje ciepła atmosfera, ciemno brązowe meble, białe blaty i wielkie lustro. To jest miejsce które uwielbiam. Zawszę tu czuję się jak w domu. Przejeżdżam palcem po białym blacie, i szybko się rozbieram. Wchodzę pod prysznic, opłukuje ciało letnią wodą by się rozbudzić, chociaż dzisiaj nie mam z tym problemu. Namydlam ciało olejkiem by nadać jej gładkość. W powietrzu rozchodzi się zapach róż. Płyn lekko się pieni w zetknięciu z moją skórą. Przyłapuję się na tym, że stoje już kilka minut.
-Śpiesz się Mała-uśmiecham się pod nosem,zdarza mi się samej mówić do siebie. Tak wiem, zabawne.
Wychodzę spod prysznica, owijam się ręcznikiem. Rozczesuję włosy, dzisiaj świetnie się układają. Lekkie fale opadaja mi na ramiona, i łopatki. Nakładam trochę podkładu i robię sobie kreski na oczach. Rzęsy lekko tuszuję. Ubieram na moje ciało kremowy biustonosz i czarne figi. Z zachwytem patrzę na swój brzuch. Prawie całe wakacje ćwiczyłam, i biegałam. Teraz mogę nosić spokojnie obcisłe ciuchy. Jestem z siebie dumna.Gdy już mam się zbierać do wyjścia przypominam sobię by lekko spryskać się perfumami. Dostałam je od mamy z Francji... Rozpylam w powietrzu troszkę perfum, i od razu wyczuwam zapach wanili, imbiru i kwiatów jaśminu. Zapach jest przy tym tak pociągający. Wychodzę z łazienki, ubieram szatę. I podziwiam z dumą swoje odbicie w lustrze. Uśmiecham się, gdy patrzę na godło i oznakę Prefekta Naczelnego.
Lekko przeczesuje jeszcze palcami włosy, i patrzę na zegarek. Musze już biec na śniadanie. Zakładam torbę na ramie, i wychodzę w pośpiechu z pokoju.
       Przechodzę przez salon, i prawie nikogo tam nie ma. Rozglądam się, każdy już poszedł na śniadanie. Idę przez korytarz. Muszę szybko iść, żeby spokojnie zjeść i zdążyć na pierwszą lekcję. Dzisiaj zaczynam od... werble... Obrony przed czarną magią. Lubie ten przedmiot, w tym roku uczy go Tłustowłosy nietoperz. Obok mnie przechodzi wściekła Pansy, oho... Jeżeli ona tędy idzie, to zaraz za nią... Nie zdążam dokończyć swojej własnej myśli, widzę go. Idzie korytarzem dumny jak zawsze, jednak w jego oczach widzę że coś jest nie tak... Jest kilka metrów ode mnie. Draco patrzy mi się prosto w oczy... Widzę w nich iskrę. Przechodzi obok mnie, a ja tylko odwracam się przez ramię. Nasze spojrzenia się spotykają. On też się za mną odwrócił. Uśmiecham się pod nosem, i ide dalej. Wielki arystokrata, napuszony bałwan Dracon Malfoy, popatrzył się na mnie, a nawet odwrócił... Hahahahaha, śmieszne. Wredna świnia nie chłopak, zwykły maminsynek. Idę dalej, wchodzę już do wielkiej sali. Idę, a uczniowie się na mnie patrzą. Dochodzę do stolika Gryfonów. Siadam obok Freda i Ginny.
-Mała co tak długo? Usychałem z tęsknoty-uśmiecha się i całuje mnie czule w czoło.
-Zaspałam, ale się zebrałam i jestem. A ty Kochanie nie musisz tak udawać, że ci zależy-śmieje się, a Rudzielec robi tylko obrażoną mine.
-Świetnie że tak uważasz...-zaczyna się znowu robić wredny.
-Fred żartowałam... Przestań-uśmiecham się-Tak. Hermiono ty zawsze żartujesz...
Dokańczam tosta i wstaję. Nie zważam na to, że wszyscy się na mnie patrzą. Idę dalej...
Pierwszy rok naszego związku był świetny, dogadywaliśmy się... A teraz... Fred coraz częściej zwraca uwagę na inne dziewczyny, coraz częściej nie ma czasu, ma focha... Czuje że to mnie bardziej zależy...
Ide korytarzem, a właściwie zaczynam biec. Mam już tego dość... A miałbyć taki miły dzień, jednak jak zawsze Fred to spieprzył.
Siadam na ławce pod klasą i wyciągam podręcznik do OPCM-u. Czytam treść dzisiejszego tematu.
Bedzie ciekawie. Słyszę dzwonek. Gryfoni ustawiają się po lewej a Ślizgoni po prawej. Większość z nas mierzy się nawzajem, na mnie to jednak nie robi wrażenia. Ogarniam wzrokiem kto ma ze mną zajęcia i dostrzegam Pansy krzywo patrzącą się na mnie.
-Co Granger, inne Szlamy pokazały ci jak się ubierać?
-Mopsie wyświadcz mi przysługę i zamknij się ok?-uśmiecham się ironicznie.
-Oooo, kto cię nauczył tak pyskować? Twój Chłoptaś?-pyta się, a z ust kapie jej jad. Nie wiem jak ona to robi, ale nienawidzę jej. A ja przecież jestem pokojowo nastawiona. W jednej chwili dzieje się coś dziwnego. Draco staje obok Pansy i ciągnie ją za rękę.
-Przestań...-ciągnie ją a ona tylko wyburmusza oczy.
-CO? Podoba ci się, ta SZLAMA?!-krzyczy na cały korytarz.
-Uspokuj się... Nikt tu się nikomu nie podoba-Wzdycham i zaczynam się z niej śmiać.
-Malfoy, Granger, i Parkinson szlaban dzisiaj o 18.00-Głos Nietoperza rozchodzi się echem po korytarzu.
-Ale ja nic nie robiłam, zaczeła ona-palcem wskazuje na mnie, a ja tylko wykręcam oczyma...
-Dobrze więc, tylko wasza dwójka ma szlaban.
Wzdycham głośno, ale jednak rezygnuje  próby kłótni, nie opłaca mi się to.
   Siadam w ławce razem z Nevillem. Muszę przyznać że przez te wakacje zmienił się, jest o wiele wyższy, przystojniejszy. Uśmiecham się do niego, a on odpowiada tym samym. Zaczyna się lekcja... Która się dłuży, dłuży, i dłuży. Nie mogę się skupić... Mija już cała lekcja a ja zbieram książki z ławki i niedbale wrzucam je do torby.


Rozdział krótki, ale co poradzę. XD
Komentujcie, bo to na serio wiele znaczy :*
Całuje Hedwiga

wtorek, 29 października 2013

Prolog.

Hermiona Graner. Zwykła szesnastolatka ucząca się w niezwykłej szkole. Jej życie przez wiele lat było przeciętne. Mugolska rodzina, rodzice dentyści. Niby nic niezwykłego. A jednak. W tej niegdyś małej dziewczynce płyneła, dziwna krew. Krew czarownicy. Pewnego letniego południa otrzymała list. Zapraszający ją do nauki w Hogwarcie. Ekscytacja dziewczynki przewyższała wszystko, rodzice nie mogli w to uwierzyć. Przyszedł czas na zakupy, a w końcu na naukę. W wielkiej magicznej szkole. Hermiona została przydzielona do domu Lwa. Ku zaskoczeniu tiara chciała ją przydzielić do Slytherinu, domu gdzie czystość krwi była podstawą. Jednak panna Granger uprosiła stary "Kapelusz". Później z roku na rok dziewczyna była coraz piękniejsza. Zdobyła prawdziwych przyjaciół. Jeden nawet się w niej podkochiwał.
Hermiona była piękną wysoką szatynką, o czekoladowych oczach, pięknych szczupłych dłoniach które uwielbiały malować i rysować, a także grać na pianinie. Jednak nie wszystko zawsze szło po jej myśli.
Czasem zdarzały się kłótnie, i było pod górke. Ale to co się wydarzyło na piątym roku, miażdżyło wszystko co było do tej pory. W jej życie wparowała miłość. Czasem wszystko czego ludzie potrzebują to miłość.
Światopogląd Hermiony się zmienił. Dużo przeszła. Teraz tylko pojawia się pytanie.
Czy to wszystko skończy się Happy end'em?
*~*~*~*
Biegnę korytarzem na zajęcia. Chyba już jestem spóźniona na zaklęcia. Zaczyna mi brakować tchu w płucach. Patrze na zegarek ile minut się spóźniłam i wpadam na kogoś.
Podnosze wzrok i widze jego oczy.
-Dokąd tak biegniesz Granger. Przed sobą przecież i tak nie uciekniesz-jego usta wyginają się w dziwny grymas.
-Przed sobą może i nie, ale przed takim palantem i owszem-odgryzam się i wstaje. Chłopak przybliża się do mnie niebezpiecznie i przyciska mnie do ściany.
-Wiesz, może i jestem palantem ale i tak cie pociągam-czuje jego oddech na policzku. Czubki jego palców lekko dotykają moje włosy.
-Chciałbyś Malfoy, myśle że to ja ciebie bardziej ja pociągam niż kto kolwiek inny-uśmiecham się i cmokam ustami.
-Yhy pewnie-jego usta zbliżają się do moich, jakaś siła pociąga mnie do niego. Nasze usta są niebezpiecznie blisko jego. Czuje jego oddech, jego męskie perfumy.
Moje serce bije coraz szybciej, a ja tylko nie moge się oprzeć.
I nagle ktoś odciąga go ode mnie. Widze tylko blondyna leżącego na ziemi.
-Co ty sobie wyobrażasz?-krzyczy wysoki Rudzielec.
-Fred dość-błagam go, ledwo szeptem. Nie wiem czy to usłyszał. Blondyn leży, patrzy na mnie zmrużonymi oczyma. A ja tylko przepraszam go po cichu.
-Nie podwalaj się do niej!-warczy Rudzielec i bierze mnie za rękę i ciągnie do klasy.
Oddalamy się, a Draco dalej leży na ziemi.  Idziemy chwile i nagle Fred staje naprzeciwko mnie, i patrzy się na mnie. Co on sobie myślał? To było tylko chwilowe. Moja słabość tyle.
-Fred, ja nie wiem jak to się stało-przytulam go.
-Mam nadzieje, przecież ty jesteś moja-całuje mnie czule w usta, i razem idziemy na lekcje.


Więc to jest prolog. Narazie krótki, bo krótki, ale to tylko prolog. Niektórzy mnie znają z bloga : Fremione.
Jeżeli ktoś go przeczyta, to niech skomentuje :*.
Całuje Hedwiga